Cześć!
Kilkanaście dni temu, Helena stała się pełnoprawnym roczniakiem, a co za tym idzie, dobiegł końca mój macierzyński, nie wiem z jakiej racji nazwany urlopem. Musicie wiedzieć, że gdy byłam w ciąży, dość szybko wylądowałam na zwolnieniu lekarskim z przyczyn zdrowotnych. Nagromadziłam więc sporo wolnych dni, które teraz muszę wykorzystać, przez co mój wielki powrót przesunął się w czasie. Nie zmienia do faktu, że zbliża się nieubłaganie, co z jednej strony mnie cieszy, a z drugiej, przepełnia niepokojem. Ogólnie jestem nastawiona bardzo pozytywnie do tej kwestii. Nie wiem czy w tym momencie, nie narażę się innym mamuśkom, przyznając się do czynu wręcz haniebnego. Ja wręcz tęsknię za towarzystwem ludzi, którzy słuchają czegoś innego niż "Klub Mamy Gąski" :).
Nie chcę marudzić, ani narzekać. Samo założenie rocznego urlopu macierzyńskiego jest, jak dla mnie rewelacyjne. Nie wyobrażam sobie zawieść do żłobka czteromiesięcznego bajtla. Biję się w pierś, ale tak, Helena (uwaga!) będzie uczęszczać do żłobka. Przez moment przebiegła mi myśl o opiekunce, ale na szczęście była to tylko krótka chwila. Nie będę się tu rozpisywać o powodach takiej decyzji, ale jakbyście widzieli minę Heleny na widok innego dziecka, zrozumielibyście. Jej oczy się wprost świecą i od razu próbuje delikwenta całować! :) Dlatego uważam, że dla niej jest to najlepsze rozwiązanie. Wracając do tematu...
Ostatnio, w markecie, spotkałam znajomą z firmy. Po wymienieniu oczywistych uprzejmości, zapytała, czy wracam do pracy. Gdy odpowiedziałam twierdząco, ona znacząco pokręciła głową, jednocześnie wykrzywiając usta z niesmakiem, jakby co najmniej wypiła zepsuty jogurt. Jakbym zrobiła w jej towarzystwie coś naprawdę obrzydliwego. Po tym wydarzeniu, przez dłuższy czas byłam zmieszana. Nie mogłam zrozumieć, co takiego obruszyło moją rozmówczynię. Wystarczyła ta jedna chwila, by zaszczepić we mnie ziarno niepewności i poczucia winy. Biedne dziecko oddaję w cudze ręce, a sama idę, Bóg wie gdzie, na Bóg wie ile godzin. A ona sama tam płacze, z pełnym pampersem, nie przebieranym od przedpołudniowej drzemki. Wizja jak z horroru normalnie. Z drugiej strony, gdy postanowisz jednak zostać w tym domu, również spotykasz się z krytyką. Bo siedzisz sobie na tym tyłku cały dzień. Bo przecież dzieci to takie bezobsługowe istoty, co to wymagają mniej czasu i uwagi, co nastawienie programu w pralce. I bądź tu babo mądra!
A przecież...
Rok, niby nie tak długo, a to trzysta sześćdziesiąt pięć dni, osiem tysięcy siedemset sześćdziesiąt godzin, pięćset dwadzieścia pięć tysięcy sześćset minut, spędzonych na przewijaniu, karmieniu, kąpaniu, usypianiu (a wtedy czas się niesamowicie dłuży). Do tego gotowanie, sprzątanie, ciągłe pranie. Każda minuta poświęcona dziecku, lub wokół dziecka. Sama słodycz. Lukier na pączusiu. To się nazywa wypoczynek, nie ma to tamto :)
Dlatego nie mogę się doczekać powrotu, wyjścia z domu. Wiadomo, że na początku będzie ciężko. Samo przestawienie się na analityczne myślenie może zająć chwilę. Do tej pory jedyne, co musiałam planować to lista zakupów oraz posiłki na kolejne dni tygodnia. Dojdą nowe obowiązki, kolejne sprawy, które będą zaprzątać zaśmieconą głowę, ale tego własnie potrzebuję. Oderwać się na chwilę od domowych spraw, które, nie oszukujmy się, nie są przez większość społeczeństwa traktowane jako, nazwijmy rzeczy po imieniu - praca. Śmiem twierdzić nawet, że często o wiele cięższa, niż ośmiogodzinne wklepywanie danych do tabelek ;) Dlatego nie dziwmy się, że ta oto kobieta, mimo, że stała się matką, dalej jest człowiekiem i potrzebuje towarzystwa oraz interakcji z innymi, podobnymi sobie ludźmi.
Oczywiście, nie mniej ważny jest czynnik ekonomiczny. Nie chcę generalizować, ale mało jest - przynajmniej w moim otoczeniu - rodzin, w których jedna osoba nie pracuje zarobkowo. Nie oszukujmy się, pieniądze są ważne. Równie ważne, co samo ich zdobywanie :) Może, gdyby ten aspekt mnie nie dotyczył, pozwoliłabym sobie na pozostanie w domowych pieleszach. Musiałabym mieć jednak jakieś swoje zajęcie. Takie, które pozwoliłoby oderwać się od przyziemnych obowiązków, polegających na zaspokajaniu potrzeba całej rodzinki. Bywają kobiety, które tak znakomicie odnajdują się w roli gospodyń "pełną gębą", co to jedną ręką drwa narąbią, a drugą nalepią pierogów, i przynosi im to taką satysfakcję, że nie mają potrzeby realizować się na innych płaszczyznach. Ja do nich nie należę. Choć czasami bym chciała :)
Nie będę już przedłużać, bo ten temat to istna Amazonka, więc moglibyśmy tu esej wysnuć, a nie o to chodzi. Kwestia powrotu do pracy jest trudna dla każdej mamy (i taty). Jest to ich wspólna decyzja, dlatego nie warto jej dodatkowo komplikować wyżej wspomnianym poprzez ocenianie, komentowanie, czy dawanie, bez wyraźnej prośby (podanie ze zdjęciem w trzech kopiach), samych złotych rad. Lepiej to złoto przetopcie na coś ładnego i podarujcie wspomnianej rodzicielce :)
Jeśli spodobał Wam się tekst, będzie mi bardzo miło, jeśli podarujecie mu kolejne życie i udostępnicie.
Wiem, co czujesz. Moja druga córka ma 5 miesięcy, ale czasem tylko czekam, aż dobije do roczku. Może uda się do żłobka, a ja do pracy. Czasem mam wrażenie, że siedzenie z dziećmi jest o wiele bardziej męczące niz praca 😂 W pracy może człowiek się skupić i trochę odpocząć. Choć tak myślę, że mogłabym się zadręczać tym, że dziecko zostawiłam i jak sobie radzi.
OdpowiedzUsuńTo jest dylemat.
Pozdrawiam
Akurat o Helenę jestem spokojna, bardziej martwię się jak ja to zniosę ;) Ale jestem zdecydowana, bo wiem, że to dobrze zrobi nam obu. Każda mama jest inna, jak i dziecko, więc decyzja należy tylko do nich :) Życzę powodzenia w tej trudnej decyzji :)
UsuńJejciu jaka słodka jest Helenka! Ja się nie dziwię, że jest taka całuśna, ale jak pójdzie do żłobka, to ona będzie obcałowana przez wszystkich chłopców :D Powrót do pracy na pewno będzie ciężki, trzeba będzie przestawić się na inny tryb działania i myślenia, do tego dojdzie jeszcze rozstanie z córeczką na kilka godzin dziennie, ale jesteś zdeterminowana, więc wszystko się ułoży :) Życzę Ci powodzenia ;)
OdpowiedzUsuńDziękujemy :) Mam nadziej, że za szybko się nie zakocha hehe. Na szczęście będzie to tylko kilka godzin, bo jak znam życie i mojego Radka, to będzie ja wcześniej odbierał. Żłobek mam rzut beretem od pracy, więc jak się stęsknię, zawsze mogę do niej zajrzeć.
UsuńRok to bardzo dużo czasu - powodzenia w odnajdywaniu się na nowo w życiu! Na innych nie patrz, nie jesteśmy stworzeni po to, żeby spełniać czyjeś oczekiwania :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za mądre słowa :)
UsuńMoja córka ma 17 miesięcy i nie wyobrażam sobie jej z kimś zostawić aby iść do pracy
OdpowiedzUsuńWszystko zależy od dziecka, podejścia rodziców, nastawienia mamy itp. Każda rodzina wybiera własny model życia :)
UsuńBardzo ładne portrety na końcu ciekawie napisanego posta. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńPowroty zawsze są trudne. Jednakże trzeba też pamiętać, że strach ma wielkie oczy. Jak się zrobi pierwszy krok reszta jest łatwiejsza.
OdpowiedzUsuńIm bliżej to mam wrażenie, że strach się zmniejsza, a przychodzi podekscytowanie :)
UsuńZdecydowanie rok to za mało. Oboje z żoną nie jesteśmy zwolennikami żłobka, więc pozostaje pogodzić pracę w domu z pilnowaniem malucha. Czasem się udaje.
OdpowiedzUsuńU nas tylko partner ma taka pracę, którą może wykonywać w domu. Na szczęście żłobek mam rzut beretem od pracy :) A poza tym, podejrzewam, że kontakt z innymi dziećmi świetnie jej zrobi :)
UsuńJa sama nie wie,m co robić, moja mała ma 10 miesiecy i jakoś nie wyobrażam sobie powrotu do pracy :(
OdpowiedzUsuńJeszcze jakiś czas temu, tez sobie tego nie wyobrażałam, ale w momencie, gdy wrócę, Helena będzie miała prawie półtora roku, więc jeszcze trochę czasu przed nami :) Decyzja należy do Was. Jeśli masz taką możliwość, by zostać w domu, czemu nie. Jeśli chcesz wrócić do pracy, śmiało. Najważniejsze, by żyć w zgodzie ze sobą.
UsuńSwego czasu też musiałam podjąć decyzję o powrocie do pracy, tylko mój syn miał wtedy już dwa lata. Też chodził do żłobka i uważam, że był to bardzo dobry wybór :-)
OdpowiedzUsuńMoże i siedzenie w domu z dzieckiem jest fajne, bo pomaga chociażby w budowaniu więzi, ale z drugiej strony to trzeba mieć też coś dla siebie, by nie zwariować.
OdpowiedzUsuńJa wróciłam do pracy kiedy Mloda miala 9 miesiecy i nie moglam sie tego doczekac :) choc nie przepadalam za swoja praca, ale lubie miec porzadna wyplate i chcialam wyjsc do ludzi. Teraz niestety moge pracować tylko w weekendy, ale to i tak lepsze niz siedzenie w domu. Nie nadaje się na gospodynie domowa ;)
OdpowiedzUsuńŚwietnie Cię rozumiem. Ja już też siedzę jak na szpilkach i wyczekuję powrotu :)
UsuńPrzy pierwszym i drugim dziecku też tak miałam. Przy trzecim już niekoniecznie, ale to przez wielkie zmiany w moim życiu (miejsce zamieszkania, szkoła najstarszego, zmiany w samej pracy itp.).
OdpowiedzUsuńKażdy niechaj robi tak, jak czuje... Ktoś chce siedzieć z dzieckiem w domu (jak chociażby ja ;) ) niech siedzi (ha ha dobre sobie "siedzi"), ktoś chce iść do pracy, a niech idzie, byleby w środku czuć na to wewnętrzną zgodę. A opnie ludzi... cóż... każdy ma swoją :) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńTrzy lata spedziłam w domu z córeczką. Późne macierzyństwo (42) wiec chcialam jej dać jak najwięcej, puki jeszcze mogę, tym bardziej, ze dwojka starszych byla oddana wcześniej do wychowywania przez państwo ;-):-( Sa plusy i minusy: dziecko uczy sie samidzielnosci i wszystkiego szybciej podpatrujac rówieśników. Nie ma takiej wiezi jak z matką 24h/d ale pozniej lagodniej przeżywa rozstania.
OdpowiedzUsuńWracam do pracy bo już czas - w poczuciu, że dalam jej z siebie co tylko moglam najlepszego. Nauczyłam jak chodzic i sie podnosic a teraz będę patrzec jak uczy sie i zdobywa swiat. Sama! Ja będę obok zawsze gdy będzie mnie potrzebować. Na tym chyba polega dojrzala, madra miłość, zeby usztaltowac dziwcko na wartosciowego czlowieka i pozwolić mu zyc wlasnym zycież gdy przyjdzie czas nie zapominajac o tym ze trzeba samemu przezyc wlasne najlepiej jak się potrafi.
Dzieki za ten wpis.